Niezwykła książka już po premierze
Premiera książki „WOPR. Życiu na ratunek” miała miejsce 27 kwietnia. Autorem reportaży jest skawinianin Dawid Góra.
– Wydano już pozycje o ratownikach medycznych, policjantach, TOPR-ze i tak dalej. A o WOPR-ze cisza. Poczułem, że ci ludzie są pominięci, co jest bardzo niesprawiedliwe, bo przecież wykonują niezwykle istotą pracę – stwierdził autor w rozmowie z Wirtualną Polską.
Książka zawiera dramatyczne historie, które zdarzyły się podczas pracy ratowników wodnych. Tekst czyta się dynamicznie, jak prawdziwy thriller. Niestety, te historie zdarzyły się naprawdę.
Na szczęście nie wszystkie miały złe zakończenie. Cześć z nich jest dowodem na istnienie prawdziwej miłości i poświęcenia. A także przestrogą. Szczególnie teraz, kiedy zaczyna się sezon urlopowy – część z nas wybierze się przecież nad morze, jeziora czy rzeki.
I będą nas chronić ratownicy wodni. A ci są narażeni na niebezpieczeństwo w zetknięciu z żywiołem, lekceważący stosunek wczasowiczów czy nawet… pogryzienie.
– Ten człowiek najpierw biegał z dowodem osobistym i różańcem w ręku po krakowskich bulwarach wiślanych, potem nagi wskoczył do wody, aż wreszcie pogryzł strażników miejskich i ratowników wodnych, którzy wyciągnęli go z wody w okolicach Wawelu. I „sprzedał” im zółtaczkę. Na szczęście stosunkowo szybko wyszli z choroby. Dziś w Krakowie ta sytuacja jest opowiadana w formie ponurego żartu, który wydarzył się naprawdę. Ale dobitnie pokazuje, z czym na co dzień muszą mierzyć się ratownicy wodni. Zakres akcji czy interwencji wykracza daleko poza wyciągnięcie kogoś z wody – przyznał w rozmowie z Gazetą Pomorską Góra.
Książkę można kupić m.in. TUTAJ
Opis wydawcy:
– Pamiętam twarze niemal wszystkich zmarłych, których wyciągnąłem z wody. Ale najgłębiej w umyśle utkwiło mi oblicze samej śmierci – Przemysław Regulski, ratownik wodny
Porażająca opowieść o przepastnej toni i głębi ludzkiej solidarności
Na plaży we Władysławowie bywa blisko 60 tysięcy ludzi jednego dnia. W szczycie sezonu po mazurskich jeziorach pływa nawet 170 tysięcy osób. Twórcom thrillerów mogłoby zabraknąć wyobraźni, by nakręcić to, co działo się na polskich wodach w ciągu ostatnich lat.
Wstrząsający i poruszający reportaż o pracy ratowników wodnych. O najtrudniejszych akcjach i zawodowej codzienności. O zasadach, które ratują życie, i żywiole, który uczy pokory.
Praca na jeziorach i rzekach różni się od tej nad morzem. Tutaj nie ma tak wysokich fal, sztormów czy prądów wstecznych. Więcej jest jednak wirów czy glonów oplątujących nogi i ręce. No i samobójców skaczących z mostów do rzek. Ciało po wyciągnięciu z wody wszędzie jednak wygląda tak samo.
Ratownictwo – w szczególności wodne – ma w sobie coś uzależniającego. Kiedy ratownik gotów jest walczyć o ludzkie życie, zawsze naraża też swoje. Wobec zagrożenia reaguje odruchowo. Nie kalkuluje, nie waha się. Bohaterowie na co dzień bezimienni i anonimowi, przez cały rok ratujący setki ludzkich istnień, w tej książce otrzymują twarze i głosy.
Niezależnie od tego, czy pracują w WOPR, MOPR, SAR lub mniejszych jednostkach. Każdy z nich doskonale zna ogłuszający dźwięk miarowego rytmu serca, kiedy mierzy się z głębią.